Spojrzałam na chłopaka, zaciskając ręce na kołdrze. Przez
chwilę przez myśl przemknęło mi coś złego, coś bardzo, bardzo złego. Nie, nie
zrobiłby tego…
- Co ja tu robię?.. – spytałam półszeptem, wolno błądząc
wzrokiem po pomieszczeniu. Nigdy nie przypuszczałabym, że facet może mieć tak
schludne i przytulne gniazdko.
- Spałaś na korytarzu, nie wiedziałem, gdzie mieszkasz więc wziąłem
Cię do siebie. Inaczej odniósłbym Cię do Twojego pokoju. – wyciągnął się na
kanapie, jedną ręką głaskając psa, który posłusznie siedział przy wersalce. Po
upływie kilku chwil zdałam sobie sprawę, że jestem ubrana w „piżamę”. Zaczerwieniłam się odrobinę patrząc po swoim
ubiorze. W dawnych czasach ochrzczono by mnie mianem stylowej chłopczycy.
Czerwona, męska, koszykarska bokserka z logiem Chicago Bulls na piersi oraz
wielkim numerem 23 na plecach prezentowała się fenomenalnie, wraz ze spodenkami
do kompletu, z dumnym znaczkiem Nike’a na prawej nogawce tworzyła
niepowtarzalny i jedyny w swoim rodzaju komplecik, nikt w kolonii nie miał
podobnego, lecz nie tego się obawiałam. W końcu doświadczyłam jak czuje się kobieta,
która nie ma bielizny pod ubraniem i znajduje się w pokoju z jednym w dodatku
obcym facetem. Powoli spuściłam nogi z krawędzi łóżka, przeczesując ręką włosy.
- Pójdę już, dzięki. – ostatnie słowo wypowiedziałam
chłodniej, odchrząkując. Było mi głupio, że chłopak zaopiekował się mną a ja
nie potrafiłam obdarzyć go niczym innym niż obojętnością i nutką złości. Szybko
podeszłam do drzwi, wzdrygnęłam się gdy pies zaszczekał w moim kierunku. Bałam
się zwierząt, nawet tak niewinnych i słodkich jak ta suczka.
- Poczekaj.. – powiedział łagodnie chłopak podnosząc się z
kanapy.
- Dziękuję Andrew, ale muszę iść. Cześć.- szybko przemknęłam
na drugą stronę drzwi zatrzaskując je. Pech chciał, że cały korytarz usiany był
członkami kolonii. Ludzie z klanu czerwonych oglądali się za mną, niektórzy
pogwizdywali. W jednej chwili poczułam się jak jakieś pośmiewisko,
przyspieszyłam tępa, szybkim marszem przemierzałam korytarz, oby tylko do
pokoju- powtarzałam sobie. Nie patrzyłam przed siebie. W pewnej chwili
uderzyłam o coś głową, a raczej o kogoś, cholera za dużo tych wpadek ostatnio.
Ja to mam szczęście. Kyle uśmiechnął się szeroko i przytrzymał mnie za ramiona,
co bym nie wywinęła żurawia.
- Oho? Jak minęła noc?- spytał, ukazując mi szereg białych
zębów. Spiorunowałam go tylko swoim spojrzeniem.
- Stoisz mi na drodze. – mruknęłam łapiąc się nerwowo za
łokieć lewej ręki.
- Uu, czyli, że było fajnie?
Powinienem mu pogratulować. – parsknął. Wezbrała we mnie złość, wręcz
wściekłość. Co on sobie myślał? Że jestem jakąś zabaweczką? Puszczalską dziwką
czy jak? Nie mogłam, nie wytrzymałam. Nawet nie wiem jak zebrałam na to odwagę
lecz moja ręka po prostu sama wiedziała co robić. Po korytarzu rozległ się
odgłos mocnego klaśnięcie. Chłopak
przestąpił z nogi na nogę, kiedy moja dłoń uderzyła w jego policzek.
Syknął coś, kiedy jego głowa odwróciła się z powrotem w moją stronę.
- Dupek. – burknęłam mijając go. Nic nie powiedział, nawet
się nie odwrócił. Jednak odchodząc, widziałam jak na połowie jego twarzy maluje
się czerwona plama. Zamknęłam się w
pokoju, wzięłam prysznic a potem już tylko rozmyślałam. Nie wychodziłam ani na
obiad, ani na kolację, nie chciałam nikogo widzieć. Czułam się dziwnie,
upokorzenie mieszało się ze wściekłością i… nutą przykrości oraz sympatii. Z
zadumy wyrwało mnie pukanie do drzwi. To była Marlowe…na szczęście.
- Umawiałyśmy się dziś na badanie O’Conner, nie zjawiłaś
się. Wiesz, że nie lubię niedbalstwa. – fuknęła liderka mierząc mnie swoim
wzrokiem. Miałam wrażenie, że kroi mnie na pół.
- Proszę o wybaczenie, na śmierć zapomniałam, czy możemy
zrobić to teraz? – uniosłam swój błagalny wzrok, ta tylko westchnęła i kazała
mi iść za sobą. Zamknęłam drzwi i poszłam w ślad za szefową.
Badanie przebiegło standardowo, jak co tydzień. Reakcja na
bodźcie, krótki rezonans i pobranie krwi. Siedziałam na łóżku czekając, aż
kobieta wywnioskuje coś z wyników. W pewnej chwili w drzwiach pojawił się znany
mi już dobrze facet. Przez sekundę miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
Szybciej – powtarzałam w myślach, Szybciej Heard. Oparł się o framugę drzwi i
zjechał mnie wzrokiem. Już wiedziałam, że Kyle musiał się mu pochwalić tym co
dziś zrobiłam. Z jednej strony nie żałowałam tego, byłam gotowa do przyjęcia
konsekwencji, ale z drugiej strony nie mogłam oglądać jego miny tak…obojętnej.
Bez uśmiechu wydawał się być całkiem innym człowiekiem.
- Wszystko jest w porządku, wybierasz się w tym tygodniu
poza kolonię? – niezręcznej ciszy, przerywanej tylko wymianą spojrzeń i odgłosami przełykania śliny zapobiegła
szefowa.
- Nie wiem, to bardzo prawdopodobne.
- Dobrze, podpisz jeszcze to co trzeba i poczekaj aż
antybiotyk się skończy.- podała mi kroplówkę, która zawieszona była na
metalowym wieszaczku i poprawiła delikatnie kabel, który przeprowadzał płyny do
moich żył. Grzecznie usiadłam za biurkiem, kiedy kobieta zaczęła oglądać
chłopaka. Wypełniłam to co trzeba i czekałam, liczyłam po kolei krople, które
wolno, raz za razem przedostawały się z butelki do kabla. Marlowe wyszła na
chwilę a wtedy chłopak odezwał się, zaburzając przy tym moje skupienie na
wyliczaniu.
- Kyle powiedział mi.. – nie dałam mu dokończyć. Spojrzałam
tylko w jego kierunku i rzekłam.
- Nie dam się tak traktować, nie toleruję takich żartów,
zasłużył sobie.- warknęłam.
Andrew?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
1. Proszę nie obrażać członków bloga.
2. Jeżeli należysz do bloga, proszę o podpisywanie się imieniem i nazwiskiem swojej postaci.
3. Wulgarne komentarze będą usuwane.