czwartek, 6 października 2016

Od Hailey C.D Andrew

Spojrzałam na chłopaka, zaciskając ręce na kołdrze. Przez chwilę przez myśl przemknęło mi coś złego, coś bardzo, bardzo złego. Nie, nie zrobiłby tego…
- Co ja tu robię?.. – spytałam półszeptem, wolno błądząc wzrokiem po pomieszczeniu. Nigdy nie przypuszczałabym, że facet może mieć tak schludne i przytulne gniazdko.
- Spałaś na korytarzu, nie wiedziałem, gdzie mieszkasz więc wziąłem Cię do siebie. Inaczej odniósłbym Cię do Twojego pokoju. – wyciągnął się na kanapie, jedną ręką głaskając psa, który posłusznie siedział przy wersalce. Po upływie kilku chwil zdałam sobie sprawę, że jestem ubrana w „piżamę”.  Zaczerwieniłam się odrobinę patrząc po swoim ubiorze. W dawnych czasach ochrzczono by mnie mianem stylowej chłopczycy. Czerwona, męska, koszykarska bokserka z logiem Chicago Bulls na piersi oraz wielkim numerem 23 na plecach prezentowała się fenomenalnie, wraz ze spodenkami do kompletu, z dumnym znaczkiem Nike’a na prawej nogawce tworzyła niepowtarzalny i jedyny w swoim rodzaju komplecik, nikt w kolonii nie miał podobnego, lecz nie tego się obawiałam. W końcu doświadczyłam jak czuje się kobieta, która nie ma bielizny pod ubraniem i znajduje się w pokoju z jednym w dodatku obcym facetem. Powoli spuściłam nogi z krawędzi łóżka, przeczesując ręką włosy.
- Pójdę już, dzięki. – ostatnie słowo wypowiedziałam chłodniej, odchrząkując. Było mi głupio, że chłopak zaopiekował się mną a ja nie potrafiłam obdarzyć go niczym innym niż obojętnością i nutką złości. Szybko podeszłam do drzwi, wzdrygnęłam się gdy pies zaszczekał w moim kierunku. Bałam się zwierząt, nawet tak niewinnych i słodkich jak ta suczka.
- Poczekaj.. – powiedział łagodnie chłopak podnosząc się z kanapy.
- Dziękuję Andrew, ale muszę iść. Cześć.- szybko przemknęłam na drugą stronę drzwi zatrzaskując je. Pech chciał, że cały korytarz usiany był członkami kolonii. Ludzie z klanu czerwonych oglądali się za mną, niektórzy pogwizdywali. W jednej chwili poczułam się jak jakieś pośmiewisko, przyspieszyłam tępa, szybkim marszem przemierzałam korytarz, oby tylko do pokoju- powtarzałam sobie. Nie patrzyłam przed siebie. W pewnej chwili uderzyłam o coś głową, a raczej o kogoś, cholera za dużo tych wpadek ostatnio. Ja to mam szczęście. Kyle uśmiechnął się szeroko i przytrzymał mnie za ramiona, co bym nie wywinęła żurawia.
- Oho? Jak minęła noc?- spytał, ukazując mi szereg białych zębów. Spiorunowałam go tylko swoim spojrzeniem.
- Stoisz mi na drodze. – mruknęłam łapiąc się nerwowo za łokieć lewej ręki.
- Uu, czyli, że było fajnie?  Powinienem mu pogratulować. – parsknął. Wezbrała we mnie złość, wręcz wściekłość. Co on sobie myślał? Że jestem jakąś zabaweczką? Puszczalską dziwką czy jak? Nie mogłam, nie wytrzymałam. Nawet nie wiem jak zebrałam na to odwagę lecz moja ręka po prostu sama wiedziała co robić. Po korytarzu rozległ się odgłos mocnego klaśnięcie. Chłopak  przestąpił z nogi na nogę, kiedy moja dłoń uderzyła w jego policzek. Syknął coś, kiedy jego głowa odwróciła się z powrotem w moją stronę.
- Dupek. – burknęłam mijając go. Nic nie powiedział, nawet się nie odwrócił. Jednak odchodząc, widziałam jak na połowie jego twarzy maluje się czerwona  plama. Zamknęłam się w pokoju, wzięłam prysznic a potem już tylko rozmyślałam. Nie wychodziłam ani na obiad, ani na kolację, nie chciałam nikogo widzieć. Czułam się dziwnie, upokorzenie mieszało się ze wściekłością i… nutą przykrości oraz sympatii. Z zadumy wyrwało mnie pukanie do drzwi. To była Marlowe…na szczęście.
- Umawiałyśmy się dziś na badanie O’Conner, nie zjawiłaś się. Wiesz, że nie lubię niedbalstwa. – fuknęła liderka mierząc mnie swoim wzrokiem. Miałam wrażenie, że kroi mnie na pół.
- Proszę o wybaczenie, na śmierć zapomniałam, czy możemy zrobić to teraz? – uniosłam swój błagalny wzrok, ta tylko westchnęła i kazała mi iść za sobą. Zamknęłam drzwi i poszłam w ślad za szefową.
Badanie przebiegło standardowo, jak co tydzień. Reakcja na bodźcie, krótki rezonans i pobranie krwi. Siedziałam na łóżku czekając, aż kobieta wywnioskuje coś z wyników. W pewnej chwili w drzwiach pojawił się znany mi już dobrze facet. Przez sekundę miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Szybciej – powtarzałam w myślach, Szybciej Heard. Oparł się o framugę drzwi i zjechał mnie wzrokiem. Już wiedziałam, że Kyle musiał się mu pochwalić tym co dziś zrobiłam. Z jednej strony nie żałowałam tego, byłam gotowa do przyjęcia konsekwencji, ale z drugiej strony nie mogłam oglądać jego miny tak…obojętnej. Bez uśmiechu wydawał się być całkiem innym człowiekiem.
- Wszystko jest w porządku, wybierasz się w tym tygodniu poza kolonię? – niezręcznej ciszy, przerywanej tylko wymianą spojrzeń i  odgłosami przełykania śliny zapobiegła szefowa.
- Nie wiem, to bardzo prawdopodobne.
- Dobrze, podpisz jeszcze to co trzeba i poczekaj aż antybiotyk się skończy.- podała mi kroplówkę, która zawieszona była na metalowym wieszaczku i poprawiła delikatnie kabel, który przeprowadzał płyny do moich żył. Grzecznie usiadłam za biurkiem, kiedy kobieta zaczęła oglądać chłopaka. Wypełniłam to co trzeba i czekałam, liczyłam po kolei krople, które wolno, raz za razem przedostawały się z butelki do kabla. Marlowe wyszła na chwilę a wtedy chłopak odezwał się, zaburzając przy tym moje skupienie na wyliczaniu.
- Kyle powiedział mi.. – nie dałam mu dokończyć. Spojrzałam tylko w jego kierunku i rzekłam.

- Nie dam się tak traktować, nie toleruję takich żartów, zasłużył sobie.-  warknęłam.

Andrew

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

1. Proszę nie obrażać członków bloga.
2. Jeżeli należysz do bloga, proszę o podpisywanie się imieniem i nazwiskiem swojej postaci.
3. Wulgarne komentarze będą usuwane.