środa, 5 października 2016

Od Castiel'a CD. Olivii

Przemierzałem tereny obecnej planety, która popadła w ruinę po kataklizmie. Jedynie dzięki opowieścią matki czy ojca pamiętam jak ona wygląda przed kataklizmem.Spokojnym krokiem nie zwracając uwagi na nic. Szukałem jedynie miejsca by móc potrenować nic innego mnie nie interesowało czy obchodziło oprócz znalezienia zemsty, choć przez chęć przetrwania odpuściłem ją sobie. Nie udało mu się mnie zabić, lecz on już wie, że szukam go i poinformował swoich sojuszników, z którymi spiskował. Zemsta. Tej jednej rzeczy pragnąłem najbardziej, lecz ciągle za mało wiedziałem o ich posunięciach, więc musiałem jeszcze wiele się nauczyć. Udałem się do siedziby mego domu, zaczekaj... Powinienem powiedzieć, że udaję się do tego, co zostało z siedziby mego domu. Budowla ta popadła w ruinę odkąd żaden z Rogersów jej nie odwiedzał, bo tylko ja i Hope przeżyliśmy z rodziny....Jednak mam zamiar pomścić swoich bliskich,a przynajmniej wymierzyć sprawiedliwość. Jednak usłyszałem czyjeś kroki, a intruza szybko unieszkodliwiłem. Intruzem była osoba, która nie chciała należeć do żadnego klanu i rabowała innych. Chciał coś tu znaleźć, ale co? Intruz stracił moje zainteresowanie nim i go zostawiłem tam. Nie potrzebuję przyjaciół czy znajomych. Opuściłem dawną siedzibę mojego domu i udałem się .... Szczerze nie wiem gdzie, ale poszedłem. Po godzinie spotkałem na swej drodze zmutowanego wilka, które pokonałem bez problemowo.
- Nie uciekniesz mi intruzie - krzyknął ten sam chłopak, co wcześnie.
- Nie mam zamiaru przed tobą uciekać. - odparłem spokojnie
- Jestem Uryan! Zabiję cię! - krzyknął i ruszył do ataku.
Może i byłem tradycjonalistą, lecz w ukrytym ostrzu posiadałem mały pistolet, którego rzadko używałem. Lubowałem w mieczu i łuku oraz w ukrytych ostrzach na mych rękach. Dzięki mojemu refleksowi obezwładniłem napastnika i przygwoździłem go do ziemi.. Podejrzewałem, że istnieją jakieś trzy klany, które połączyły siły by przywrócić wszystko do normalności, że mogę to tak ująć,choć w końcu będę musiał wybrać, którąś z nich.
- Gadaj, co tu robisz?! - warknąłem surowo.
Nieraz informacje można wydusić jedynie poprzez siłę, a ten przypadek wymagał użycia siły i przemocy.
- Sp*******j śmieciu! - warknął
- Nie mam czasu. Zaczniesz mówić, albo zmiażdżę ci krtań. Decyduj! - warknąłem w odpowiedzi i mocniej nadusiłem na jego szyję, co wywołało reakcję w postaci kaszlu.
- Dobra! Nie należę do żadnego klanu!Jednak wiem, gdzie znajdziesz liderów! - powiedział przerażony
- Gdzie jest ta siedziba? - spytałem
- Na północ od tego miejsca - powiedział
- No to pora na drzemkę. - mówiąc to pozbawiłem go przytomności.
Nie należałem do żadnego klanu, więc jak nie musiałem to nie zabijałem. Jednak zdrajców mej rodziny zabiję bez względu na wszystko. Mam czas tak? Spojrzałem w zachmurzone jak zwykle niebo. Nawet w nocy gwiazd nie widać, no może raz się zdarzy, że jedna się pokażę. Pobiegłem we wskazanym przez niego kierunku. Szczerze powiedziawszy nie znalazłem ich bazy, więc musiałem czekać aż ktoś się pojawi, by dołączyć. Ta cholerna godzina tak niemiłosiernie mi się dłużyła, że nie wiem co! Jednakże doczekałem się aż się ktoś pojawił. Był to mężczyzna wysoki ok. 190 cm, dobrze zbudowana sylwetka, umięśniona. Jasne brązowe włosy i zielone oczy. Opalony. Wyszedłem mu na spotkanie, lecz nie spotkałem się z miłym przywitaniem, a czego mogłem się spodziewać?

- Kim jesteś? - spytał
- Castiel Rogers - odparłem - Szukałem waszej siedziby by dołączyć do Dark Ash. - odparłem
Mężczyzna spojrzał na mnie z podejrzeniem, ale przyjął mnie do swojego klanu, a jak to ujął " na okres próbny". Chcąc nie chcąc, ale przystałem na to. Chris, bo tak się nazywał lider, powiedział, że musi mnie sprawdzić by wiedzieć jakie stanowisko dostanę od niego. Nie przeszkadzało mi to, więc się zgodziłem. Chris zwołał wszystkich z grupy i poszliśmy poza mury miasta. 
- Chris, postępujesz lekkomyślnie - powiedziałem
- A ty jakbyś sprawdził innych? - spytał
- Na terenie miasta. Wyścig, próba pokonania ciebie lub kto wytrzyma najdłużej podczas walki z tobą. - odparłem., jednakże Chris mnie nie posłuchał. 
Przewróciłem oczami i szedłem spokojnym krokiem. Jednak ta cisza nie trwała długo, bo zostaliśmy zaatakowani przez zmutowane stado wilków. Nie wszyscy wyszli cało z tego, lecz udało nam się wyjść bez szwanku. 
- A nie mówiłem? - spytałem
Chris spojrzał na mnie i odszedł. Postanowiłem przenocować na drzewie w mieście.
 

Po trzech godzinach spania i już świtało. To znak dla mnie, że czas się zbierać z tego miejsca. Zgrabnie zeskoczyłem i poszedłem przed siebie. Ciekawiło mnie czy członkowie Dark Ash się pozbierali po wczorajszym ataku, więc poszedłem to sprawdzić. Widok nie był za przyjemny. Członkowie Dark Ash, że tak to ujmę " lizali rany" po ataku. Westchnąłem ciężko. Jednak zgiełk dochodzący od wschodniej strony mnie zaciekawił. Zobaczyłem, że jakaś kobieta podbiegła do Chrisa i krzyczała coś. Była cała zapłakana i... przerażona.
- Moje dziecko! - krzyczała
- Co z pani dzieckiem? - spytali
- Mutanty... One je porwali... - po tych słowach się załamała.
- Dla dziecka nie ma już szans - powiedziała jakaś dziewczyna, co spotkało się z poparciem innych
- Zostawiamy dziecko...
- NIE!!! URATUJCIE JE!!! - błagała zrozpaczona matka.
Nie mają za grosz serca. Może i było za późno, ale skąd mogą mieć tą pewność? Postanowiłem pomóc kobiecie wbrew woli Lidera. Wypytałem ją o wszystko. Następnie poszedłem we wskazanym kierunku i zacząłem poszukiwania. Po godzinie znalazłem ślady i zacząłem iść w stronę, którą one prowadziły. Usłyszałem czyjś szloch, więc szybko podszedłem tam i znalazłem dziecko. Pomogłem dziecku się wydostać. Jednak zostałem zaatakowany przez eee.... dość zmutowanego dzika lub wilka... Wyglądał tak:

Będzie to trudne wyzwanie dla mnie, lecz wyciągnąłem miecz. Miałem przy sobie jedną bombę dymną, którą rzuciłem w kierunku bestii i uciekłem. Mutant pobiegł za mną, ale miałem przewagę w dystansie między nim. Biegłem zygzakiem między budynkami, co go męczyło i mnie zgubił. Aż w końcu wspiąłem się na najwyższy budynek wraz z chłopcem, a bestia mnie szukałay na darmo. Musiałem przeczekać, ale ile to ja już tego nie wiem. Jedno było pewno musiałem być cicho i mieć szczęście. Jednak ono mi sprzyjało w tym momencie i dniu, bo powoli bestie wracały do swego łoża musząc się pogodzić z brakiem jedzenia. Jeszcze kilka ciężkich minut przesiedziałem, aż zszedłem. Po godzinie wróciłem do bazy i odstawiłem chłopca w ręce matki. Chris spojrzał na mnie gniewnie, lecz wzrok się złagodniał. 

- Zyskałeś moje zaufanie. - rzekł - Zostaniesz moim doradcą i tropicielem. - po kilku minutach dyskusji wróciłem do siebie

*Kilka dni później*


Od kilku dni byłem doradcą Chrisa i dość dobrze mi się z nim dogadywało. Przechodziłem obok strzelnicy gdy usłyszałem jak ktoś strzela, więc postanowiłem to sprawdzić. Zastałem tam dziewczynę. Wyglądała na 19 lat. Była zgrabna i miała dobrze zbudowaną sylwetkę, ma ok. 170cm wzrostu. Jest brunetką, a jej oczy jak kątem oka dostrzegłem bodajże są koloru błękitnego. Posiada jasną karnacje. 

- Niezłą jesteś..- powiedziałem stojąc za nią
- Dzięki .. chcesz spróbować ? - spytała i wyciągnęła broń w moją stronę
- Czemu nie? To jak strzelanie z łuku lub rzucanie sztyletami - odparłem i zacząłem strzelać. Ani razu nie chybiłem, choć przyznam miałem chwilę zawahania, bo zdawało mi się, że coś słyszę. 

<Olivio???>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

1. Proszę nie obrażać członków bloga.
2. Jeżeli należysz do bloga, proszę o podpisywanie się imieniem i nazwiskiem swojej postaci.
3. Wulgarne komentarze będą usuwane.