Friendzone co? No niestety, czasem tak bywa. Chyba nie
zdołałabym obdarzyć uczuciem drugiej osoby, nie potrafiłabym, nie po tym
wszystkim, nie w takim świecie. Teraz miłość nie jest taka jak kiedyś, kiedyś
brało się ślub, zakładało się rodzinę, wychowywało dzieci. A teraz? Teraz to
nierealne, dzieci w tym świecie? Teraz można co najwyżej potrzymać się za ręce.
Bezsens.
Drgnęłam lekko na szelest, a moja ręka instynktownie
powędrowała do pistoletu. Zauważyłam, że chłopak również się spiął, stając krok
przede mną. Po chwili z krzaków wyskoczyła wiewiórka, najzwyklejsza, ruda
wiewiórka. Podskoczyła szybko do żołędzia, który leżał obok buta chłopaka,
chwyciła go i tyle ją widzieliśmy. Z powrotem wskoczyła między liście krzewu.
Rozluźniłam się opuszczając dłonie wzdłuż ciała. Rzuciłam okiem na wyjście,
pogoda nieco się uspokoiła.
- Chodź, do miasta jeszcze kawałek. – Złapałam go za rękę i
pociągnęłam do wyjścia. Nie opierał się, wręcz przeciwnie, uścisnął delikatnie
moją dłoń, posłusznie podążając za moim cieniem. Szliśmy tak parę dobrym minut
zanim nie zorientowałam się, co właśnie robię. Powoli zabrałam rękę z jego
uścisku, udając, że muszę przeczesać włosy. Potem szybko schowałam obie dłonie
do kieszeni. An zmieszał się nieco, ale po chwili uczynił to samo.
- Powinniśmy odpocząć, idziemy już ponad…- zrobił przerwę by
spojrzeć na zegarek. Urządzenie wskazywało 1:15. – Ponad 12 godzin, odliczając
przerwy, no, to 10 godzin.-poprawił się. Dopiero w tym momencie poczułam, jak
wielki ból rozrywa moje łydki i uda. Stopy piekły a sama myśl o drzemce, wprawiała
mnie w cudowny nastrój.
- Masz rację. - Mruknęłam poprawiając plecak. – Zobacz, już
widać budynki, niedługo zrobimy postój.
- Chcesz nocować w mieście? – Spytał podchodząc nieco bliżej
mojej osoby. W jego głosie wykryłam nutkę niepewności.
- Zabarykadujemy się w jakimś sklepie, może jakimś
pomieszczeniu. Nie możemy przecież spać na otwartej przestrzeni. –
Przyspieszyłam nieco kroku, na co chłopak zareagował tym samym.
- Zdrzemnąłbym się.- Wycedził po czym ziewnął krótko.
- Nie tylko ty.- Posłałam mu delikatny uśmiech. Za chwilę
mój wzrok z powrotem wbił się w malujące się przed nami opustoszałe osiedle
domków. Po kilkudziesięciu minutach marszu, wreszcie wstąpiliśmy do jednego z
domków. Problem z drzwiami rozwiązał dryblas, kiedy to ja „sprawdzałam”
okolicę. W gruncie rzeczy rozejrzałam się tylko, czy nikogo, ani niczego nie
widać w okolice. W środku było ciepło, lecz pusto. Na środku wielkiego pokoju,
stał stolik, a obok leżało przewrócone krzesło. W kuchni również nie było
rewelacji, po prostu jedna wielka pustka. Jakby ktoś uciekał stąd zabierając
dosłownie wszystko. Wstąpiłam na piętro, ta sama sytuacja. Pocieszeniem było,
że w jednym z pokoików, stała dość spora kanapa. Ale nas była dwójka, nie
zmieścilibyśmy się razem…
- Myślę, że tu będzie w porządku. Zabarykaduj dobrze drzwi i
chodź tu!
- Nie krzycz kobieto. – Syknął i zaczął majstrować przy
zamku. Ja w tym czasie przetrząsnęłam dom w poszukiwaniu czegokolwiek. Parę
prześcieradeł, ręczników, koc i długopis, ah tak i paczka papierosów.
Zawiesiłam strzępy materiałów nad oknami, zaś koc rzuciłam na łóżko. Dokładnie
sprawdziłam, czy sofa się nie rozkłada, ale nic z tego, nie było nawet takiej
opcji. Cicho wzdychając rzuciłam plecak pod ścianę i spojrzałam w stronę szafy,
która stała w rogu pokoju. Chwilę wahałam się, lecz zaraz stałam naprzeciw
niej, pewnie otwierając drzwi. Była pusta, kompletnie. Nagle usłyszałam
warknięcie, a coś ścisnęło moje biodra. Serce podskoczyło mi do gardła.
Wzdrygnęłam się, a zaraz potem odwróciłam w drugą stronę. Chłopak szczerzył
zęby.
- To nie śmieszne! Nie rób tak! – krzyknęłam i podniosłam
rękę, by go uderzyć. Przymknął oczy, już chciałam to zrobić ale powoli
opuściłam dłoń. Pokręciłam tylko głową i minęłam go podchodząc do kanapy.
- Śpisz z tej strony. – Mruknęłam ściągając kurtkę. Chłopak
był najwyraźniej zdziwiony.
- Śpimy…razem? – Spytał lekko nie dowierzając.
- Ta, ani ty, ani ja nie będziemy spali na podłodze. Głupio
byłoby też, gdyby jedno spało, a drugie czatowało, bo oboje padamy na mordy i
prędzej czy później osoba na warcie padłaby na pysk, czyż nie?
- Trochę w tym racji. – Mruknął ściągając wierzchnie
okrycie.
- Jak coś nas zaatakuje to po prostu zginiemy i tyle.
- Życie nie ma dla Ciebie choćby najmniejszej wartości? –
Przesunął szafę, barykadując tym drzwi. Zaraz legł się na „swoją stronę”
kanapy.
- Ma, ale bardzo małą. – Mruknęłam i bardzo niechętnie
ułożyłam się na swojej połowie plecami do niego. Naciągnęłam koc tak, by
starczył na naszą dwójkę.
- O której wstajemy? – Spytał cicho. Po jego głosie
wywnioskowałam, jak bardzo jest zmęczony.
- Kto pierwszy ten budzi.- Szepnęłam. – Ej An…
- Hm?
- Nie strasz mnie więcej..
- Dlaczego? – Spytał cicho śmiejąc się.
- Bo… bo choruję na padaczkę… takie żarty mogą się źle
skończyć. – odpowiedziałam na jednym wdechu. Andrew nie powiedział już nic, ale
nic nie powstrzymało go od tego, by mnie lekko objąć. Nie powiem, że mi się to
podobało, ale nie czułam też, że jest to w jakimś stopniu nieprzyjemne. Chwilę
tak jeszcze nad tym rozmyślałam. Jego oddech ucichł i wyrównał tempo.
Zasnął –
pomyślałam i zamknęłam oczy.
- Dobranoc..- Wyszeptałam.
Andrew?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
1. Proszę nie obrażać członków bloga.
2. Jeżeli należysz do bloga, proszę o podpisywanie się imieniem i nazwiskiem swojej postaci.
3. Wulgarne komentarze będą usuwane.