piątek, 11 listopada 2016

Od Hailey C.D Andrew

Friendzone co? No niestety, czasem tak bywa. Chyba nie zdołałabym obdarzyć uczuciem drugiej osoby, nie potrafiłabym, nie po tym wszystkim, nie w takim świecie. Teraz miłość nie jest taka jak kiedyś, kiedyś brało się ślub, zakładało się rodzinę, wychowywało dzieci. A teraz? Teraz to nierealne, dzieci w tym świecie? Teraz można co najwyżej potrzymać się za ręce. Bezsens.
Drgnęłam lekko na szelest, a moja ręka instynktownie powędrowała do pistoletu. Zauważyłam, że chłopak również się spiął, stając krok przede mną. Po chwili z krzaków wyskoczyła wiewiórka, najzwyklejsza, ruda wiewiórka. Podskoczyła szybko do żołędzia, który leżał obok buta chłopaka, chwyciła go i tyle ją widzieliśmy. Z powrotem wskoczyła między liście krzewu. Rozluźniłam się opuszczając dłonie wzdłuż ciała. Rzuciłam okiem na wyjście, pogoda nieco się uspokoiła.
- Chodź, do miasta jeszcze kawałek. – Złapałam go za rękę i pociągnęłam do wyjścia. Nie opierał się, wręcz przeciwnie, uścisnął delikatnie moją dłoń, posłusznie podążając za moim cieniem. Szliśmy tak parę dobrym minut zanim nie zorientowałam się, co właśnie robię. Powoli zabrałam rękę z jego uścisku, udając, że muszę przeczesać włosy. Potem szybko schowałam obie dłonie do kieszeni. An zmieszał się nieco, ale po chwili uczynił to samo.
- Powinniśmy odpocząć, idziemy już ponad…- zrobił przerwę by spojrzeć na zegarek. Urządzenie wskazywało 1:15. – Ponad 12 godzin, odliczając przerwy, no, to 10 godzin.-poprawił się. Dopiero w tym momencie poczułam, jak wielki ból rozrywa moje łydki i uda. Stopy piekły a sama myśl o drzemce, wprawiała mnie w cudowny nastrój.
- Masz rację. - Mruknęłam poprawiając plecak. – Zobacz, już widać budynki, niedługo zrobimy postój.
- Chcesz nocować w mieście? – Spytał podchodząc nieco bliżej mojej osoby. W jego głosie wykryłam nutkę niepewności.
- Zabarykadujemy się w jakimś sklepie, może jakimś pomieszczeniu. Nie możemy przecież spać na otwartej przestrzeni. – Przyspieszyłam nieco kroku, na co chłopak zareagował tym samym.
- Zdrzemnąłbym się.- Wycedził po czym ziewnął krótko.
- Nie tylko ty.- Posłałam mu delikatny uśmiech. Za chwilę mój wzrok z powrotem wbił się w malujące się przed nami opustoszałe osiedle domków. Po kilkudziesięciu minutach marszu, wreszcie wstąpiliśmy do jednego z domków. Problem z drzwiami rozwiązał dryblas, kiedy to ja „sprawdzałam” okolicę. W gruncie rzeczy rozejrzałam się tylko, czy nikogo, ani niczego nie widać w okolice. W środku było ciepło, lecz pusto. Na środku wielkiego pokoju, stał stolik, a obok leżało przewrócone krzesło. W kuchni również nie było rewelacji, po prostu jedna wielka pustka. Jakby ktoś uciekał stąd zabierając dosłownie wszystko. Wstąpiłam na piętro, ta sama sytuacja. Pocieszeniem było, że w jednym z pokoików, stała dość spora kanapa. Ale nas była dwójka, nie zmieścilibyśmy się razem…
- Myślę, że tu będzie w porządku. Zabarykaduj dobrze drzwi i chodź tu!
- Nie krzycz kobieto. – Syknął i zaczął majstrować przy zamku. Ja w tym czasie przetrząsnęłam dom w poszukiwaniu czegokolwiek. Parę prześcieradeł, ręczników, koc i długopis, ah tak i paczka papierosów. Zawiesiłam strzępy materiałów nad oknami, zaś koc rzuciłam na łóżko. Dokładnie sprawdziłam, czy sofa się nie rozkłada, ale nic z tego, nie było nawet takiej opcji. Cicho wzdychając rzuciłam plecak pod ścianę i spojrzałam w stronę szafy, która stała w rogu pokoju. Chwilę wahałam się, lecz zaraz stałam naprzeciw niej, pewnie otwierając drzwi. Była pusta, kompletnie. Nagle usłyszałam warknięcie, a coś ścisnęło moje biodra. Serce podskoczyło mi do gardła. Wzdrygnęłam się, a zaraz potem odwróciłam w drugą stronę. Chłopak szczerzył zęby.
- To nie śmieszne! Nie rób tak! – krzyknęłam i podniosłam rękę, by go uderzyć. Przymknął oczy, już chciałam to zrobić ale powoli opuściłam dłoń. Pokręciłam tylko głową i minęłam go podchodząc do kanapy.
- Śpisz z tej strony. – Mruknęłam ściągając kurtkę. Chłopak był najwyraźniej zdziwiony.
- Śpimy…razem? – Spytał lekko nie dowierzając.
- Ta, ani ty, ani ja nie będziemy spali na podłodze. Głupio byłoby też, gdyby jedno spało, a drugie czatowało, bo oboje padamy na mordy i prędzej czy później osoba na warcie padłaby na pysk, czyż nie?
- Trochę w tym racji. – Mruknął ściągając wierzchnie okrycie.
- Jak coś nas zaatakuje to po prostu zginiemy i tyle.
- Życie nie ma dla Ciebie choćby najmniejszej wartości? – Przesunął szafę, barykadując tym drzwi. Zaraz legł się na „swoją stronę” kanapy.
- Ma, ale bardzo małą. – Mruknęłam i bardzo niechętnie ułożyłam się na swojej połowie plecami do niego. Naciągnęłam koc tak, by starczył na naszą dwójkę.
- O której wstajemy? – Spytał cicho. Po jego głosie wywnioskowałam, jak bardzo jest zmęczony.
- Kto pierwszy ten budzi.- Szepnęłam. – Ej An…
- Hm?
- Nie strasz mnie więcej..
- Dlaczego? – Spytał cicho śmiejąc się.
- Bo… bo choruję na padaczkę… takie żarty mogą się źle skończyć. – odpowiedziałam na jednym wdechu. Andrew nie powiedział już nic, ale nic nie powstrzymało go od tego, by mnie lekko objąć. Nie powiem, że mi się to podobało, ale nie czułam też, że jest to w jakimś stopniu nieprzyjemne. Chwilę tak jeszcze nad tym rozmyślałam. Jego oddech ucichł i wyrównał tempo.
Zasnął – pomyślałam i zamknęłam oczy.
- Dobranoc..- Wyszeptałam.



Andrew?

niedziela, 6 listopada 2016

Od Andrew CD. Hailey

Po omacku przechodzę z dnia w kolejny dzień. Drżę przez pustynię codzienności. Gdziekolwiek pójdę, tylko mgła i cień.. Muszę odpocząć od tej samotności, która zabija nawet marzenia. Dość mam pustki i monotonii, więc w sercu budzą się dziwne pragnienia.. Tak bardzo znów chciałbym w coś uwierzyć, że świat jeszcze raz nabrał barw i konturów. Tęsknota za tobą pozwala mi przeżyć, bo wiem, że to ty jesteś źródłem światła. Dlatego uparcie wciąż szukam i wołam, choć droga do ciebie nie będzie łatwa. Ty mnie uwolnisz od strachu i bólu,
- ..gdy wreszcie znaleźć Cię zdołam. - zaszeptałem.
- Mówiłeś coś?
- Zdaje Ci sie moja droga - wyszczerzyłem białe zęby.
Westchnąłem. Odchyliłem głowę do tyłu żeby na nią spojrzeć, kiedy tak skradała się w moim cieniu. Dochodziła już północ, nagle poczułem coś zimnego. Krople. To był deszcz, po paru chwilach zaczął uderzać w nas coraz mocniej i mocniej. Żadne zwierzęta nie lubiły takiej pogody. Spojrzałem na Hailey.
- Co z tym robimy panienko?
Spojrzała w niebo.
- Poszukajmy schronienia. Na razie..
- Tak jest szefowo! - zasalutowałem i ruszyłem dalej.
Trafiliśmy na małą jaskinie. Była pusta więc mogliśmy w spokoju tam posiedzieć i przeczekać.
- Jesteśmy sami. Na co masz ochotę?- spytałem grzebiąc w plecaku. -  Spędzimy cudowny wieczór.  Randka? -  spojrzalem na nią.
- Jako przyjaciele.
Czy ja właśnie trafiłem do Frendzone?!
- W sumie frendzone też spoko.  -  wyszczerzyłem kły.
Nagle coś w krzakach sie pporuszyło, a my oboje spieliśmy się i stanęliśmy gotowi na atak.

<Hailey? >

środa, 2 listopada 2016

Od Samanthy



Kolejna nieprzespana noc… Leżałam na łóżku, wpatrzona w sufit, na którym wkrótce miały pojawić się pierwsze znaki nowego dnia. Czas jednak wlókł się niemiłosiernie. Zniecierpliwiona podeszłam do okna i wyjrzałam na zewnątrz. Ani śladu Słońca, widać dzisiejszy dzień będzie pochmurny...Przeniosłam wzrok na zegarek, wskazujący godzinę piątą nad ranem. Opadłam z powrotem na łóżko, zamykając oczy.
- Nadal nie pomaga… - fuknęłam do siebie. Zrezygnowana podniosłam się i leniwie popełzłam do łazienki. Spędziłam tam godzinę, choć byłam święcie przekonana, że minęło dwa razy tyle czasu.
- Co można robić o tej porze dnia? - rozejrzałam się po pomieszczeniu, a po chwili dał o sobie znać mój żołądek. Zjadłam śniadanie, przebrałam się w strój „roboczy” i wyszłam z domu. Poszłam do wyjścia z miasta i kiwając na strażnika opuściłam jego mury. Widoczność była słaba, a pogoda paskudna. Przez moment zawahałam się, czy iść dalej…
- To może źle się skończyć… - mruknęłam cicho. Zrobiłam jeden krok wstecz… Potrząsnęłam głową i przyspieszyłam kroku, aby dodać sobie pewności. W końcu nie widziałam nic w obszarze jakichś dwóch-trzech metrów.
- Cholera… - warknęłam obracając się parę razy. Usłyszałam coś za plecami, odwróciłam się gwałtownie. Mutant był szybki, jak dla mnie zbyt szybki. Przemieścił się bardziej w lewo, tak, że prawie go nie zauważyłam. Cofnęłam się, upadając po paru krokach. Sięgnęłam po pistolet, ale ktoś uprzedził mnie rzucając zwierzowi nóż w głowę. Położyłam się na ziemi, ciężko oddychając. Popatrzyłam w górę uśmiechając się mimowolnie, dawno się tak nie przestraszyłam. Stał nade mną mężczyzna (choć mogłabym powiedzieć chłopak, bo był mniej-więcej w moim wieku) i podawał mi dłoń. Chwyciłam jego rękę, a on pociągnął mnie w górę. Jeszcze przez moment się wahałam, ale w końcu wypowiedziałam te słowo:
- Dziękuję…

(Castiel? Brak pomysłu :/)

Samantha Grant

„Good girls go bad, because bad boys don’t treat them right.”

  • Imię i nazwisko: Samantha Grant.
  • Pseudonim: Sam, Renée.
  • Klan: Dark Ash.
  • Płeć: Kobieta.
  • Wiek: 19 lat.
  • Stanowisko: Zwiadowca.

Głos: Christina Perri 
Data Urodzenia: 16 kwietnia.
Wygląd: Nigdy nie należała do filigranowych – 170 cm wzrostu i powiedzmy, że los nie pożałował jej kobiecych kształtów. Jest wyjątkowo silna, jak na przedstawicielkę swojej płci. Posiadaczka długich, czarnych włosów i błękitnych, wręcz lodowatych oczu. Jeszcze nigdy się nie opaliła, wiecznie blada i wychudzona – przypomina bardziej cień albo szkielet, niż człowieka.
Znaki szczególne: Ciężko przeoczyć bliznę ciągnącą się znad łuku brwiowego, przez lewą powiekę i aż do połowy lewego policzka. Tatuaż na karku
Cechy charakteru: Jednym słowem? Trudny. Wyjątkowo sarkastyczna i chamska osoba, która nie bierze pod uwagę ludzkich uczuć. Jeśli nadal jesteś zainteresowany, to kontynuuję… Często potrafi być szczera aż do bólu, czego potem żałuje. Zawsze lepiej dogadywała się z chłopakami, więc narobiła sobie tłum wrogów. Broni się przed światem, jak może, byle tylko znowu nie doznać obrażeń w psychice. Może być niemiła, chamska, wredna, ale nigdy nie zrobi czegoś, aby zaszkodzić drugiej osobie. Nie jest specjalnie mściwa, ale urazę niejednokrotnie chowa latami. Jest niesamowitym słuchaczem i zwykle daje cenne rady. Ogólnie to wyjątkowo małomówna osoba, ponieważ szkoda jej marnować tlen na rozmowy o pierdołach. „To, że milczę, nie znaczy, że nie mam nic do powiedzenia”. Na co dzień nie jest sobą, wszystko, co o sobie powie może być kłamstwem. Wieczorami i nocami budzi się w niej prawda, a przeszłość odżywa na nowo. Z zimnej i nieprzyjemnej osoby staje się albo ciepła, rozmowna i towarzyska, albo obojętna, smutna i przybita. Wszystko zależy, o czym będziecie rozmawiać i sposób, w jaki druga osoba będzie mówić. Zaufanie Sam jest ciężko zdobyć, a łatwo stracić. Jeden błąd i znajomość się sypie.
Lubi: Łazić po drzewach, rozgwieżdżone niebo, przygody, motoryzacje i mechanikę, czytać książki, adrenalinę, muzykę, taniec, palić papierosy, fotografię, gimnastykę, psy.
Nie lubi: Gdy ktoś gapi się na jej bliznę, codziennej rutyny, wytapetowanych panienek, fałszywych obietnic, wścibskich i nachalnych osób.
Ciekawostki: Pali papierosy | Ma psa imieniem Niko | Nie potrafi pływać, boi się głębokiej wody | Jest uczulona na pierze i orzechy | Coraz gorzej widzi na lewe oko, ale nie przyznaje się do tego | Gra na kilku instrumentach | Tańczy i śpiewa, gdy nikt nie widzi | W rzeczywistości to taka biedna sierotka, którą trzeba przytulić mimo, ze będzie wierzgać i się wyrywać, a najlepiej już nie puszczać i zaopiekować się.
Inne zdjęcia: [1] [2]
Rodzina: Rodziców nie znała, pamięta tylko imiona – Michael i Sara. Od małego opiekowała się nią babcia – Sally, ale zmarła parę lat temu. Oprócz nich miała jeszcze brata – Williama, który zaginął pół roku temu. Stracił oczy, więc pewnie już nie żyje. Jak to się stało? Zaatakowały ich mutanty, w walce Will kompletnie stracił wzroku, podczas gdy Samantha w pełni go zachowała, z tego incydentu została jej jednak bardzo widoczna blizna.
Orientacja: Biseksualna/Aseksualna.
Partner: Raczej nieprędko kogoś sobie znajdzie.
Wyposażenie: Rękawiczki z wysuwanymi ostrzami, broń palna.
Login/E-mail: kasia2007; kasbem2007@gmail.com